D'ANGELO & THE VANGUARD Black Messiah 2LP
- Vinyl | LP | Album
- Vinyl | LP | Album
Jeśli kochacie soul i nie znacie tego Pana, to niestety musicie oddać odznakę fana tej muzy. Sorry, ale nie ma zmiłuj... Wpadłem na jego postać w czasach, kiedy to odkrywałem neo-soul. Jeśli mam być już w 100% dokładny, to zaczęło się od albumu „Voodoo”. Ja pierdziele, jak ten album mną pozamiatał... Był to ten rodzaj śpiewania, tej muzy, która potrafiła rozerwać mnie na strzępy, kiedy to leżałem na kręcącym się pluszowym łóżku. Geniusz, jeszcze raz geniusz. To właśnie on i Maxwell stali się moimi bohaterami męskiej strony neo-soulowego grania.
Kiedy już odstawiłem na bok „Voodoo”, przerzuciłem się na „Brown Sugar”, który oczarował mnie tak samo. Jakby tego było mało, całość podniecenia podbijałem sobie kapitalnym, a niestety pomijanym koncertowym arcydziełem, czyli „Live at the Jazz Cafe, London”. Pomimo iż po wspomnianym „Voodoo” Angelo przestał nagrywać, i tak z wypiekami na twarzy śledziłem wszystko, co z nim związane. Niestety więcej było informacji o tym, jak bardzo ten ikoniczny wokalista lubi koks, zadymy z policją czy też jak bardzo ma absolutnie gdzieś wydawanie kolejnego albumu. Wiem, wiem, że lata oczekiwania były też powiązane z jego perfekcjonizmem, ale… No cóż… D’Angelo to dla mnie romantyczny gangster i jednocześnie geniusz, więc brałem pewne poprawki na jego zachowania.
No, ale w 2014 roku raptem muzyczny świat stanął w miejscu. Po 14 latach Mistrz przemówił. Jak głosi legenda – po prostu przyszedł do szefostwa wytwórni (która pewnie nie wierzyła w ten krążek, tak samo jak zresztą ja) i położył materiał na stole. Nie raz w historii muzyki tego typu oczekiwania po premierze były jednym wielkim zawodem. Kolejny raz wspomnę, że nikt tak mnie nie oszukał jak zespół Tool ze swoim beznadziejnym, klocowatym „Fear Inoculum”. No, ale nie ma co, bo się uruchomię... D’Angelo na całe szczęście nie poszedł tą drogą.
„Black Messiah” to czyste neo-soulowe piękno! D’Angelo pracował nad tym materiałem od podstaw. Przerabiał instrumenty, bawił się analogową techniką nagrywania, aby w 100% przelać to, co miał w głowie, na ten tytuł. Jak widać, wspomniany perfekcjonizm to nie chwyt marketingowy. „Black Messiah” to bardzo złożone dzieło pełne muzycznych impresji oraz pewnego szaleństwa. Pomimo wszystkich tych kombinacji, dziwacznych, pokręconych wokali – jest w tym coś potwornie przebojowego. Chociażby odpalcie sobie otwierający wszystko „Ain’t That Easy” czy „The Charade”. Jest w tym coś dziwnego, coś odrealnionego, ale na spokojnie można nazwać te tracki hitami.
Uważam, że na luzie możemy go postawić obok takich muzycznych geniuszy jak Prince czy David Bowie. Zresztą sama sesja tego albumu bardzo przypominała podejście wspomnianych muzyków do zabawy muzyką. Przykładem tego szaleństwa niech będzie fenomenalny, psychodeliczny „1000 Deaths”. Pomimo iż od premiery tego albumu minęło już 11 (!) lat, to nadal te numery wywołują u mnie te same ciarki co w dniu premiery. Mało tego… Pewne numery odkrywam na nowo, wyłapuję smaczki muzyczne, zakochuję się w nowych liniach wokalnych – no po prostu cudo! Co do strony tekstowej – jest to album bardzo zaangażowany społecznie, ale też gdzieś nadal odwołuje się do romantycznej strony D’Angelo.
Skoro jesteśmy już przy romantyzmie, to nic tak nie porusza mojego serca jak wieńczący wszystko „Another Life”. Na samą myśl się rozpływam… Uważam, że jest to jeden z tych albumów, który trzeba nie tylko znać, ale też posiadać w swojej kolekcji. Bezdyskusyjny klasyk i jeden z najważniejszych solowych albumów ostatnich lat. Na koniec dodam również, iż podobno najnowszy album Angelo jest już na horyzoncie, co cieszy mnie niesamowicie! Nie pozostaje nic, jak tylko czekać na kolejną odsłonę geniuszu tego ikonicznego wokalisty.
Tracklista
Ain't That Easy
1000 Deaths
The Charade
Sugah Daddy
Really Love
Back To the Future (Part I)
Till It's Done (Tutu)
Prayer
Betray My Heart
The Door
Back To the Future (Part II)
Another Life