AC/DC Power Up (50th Anniversary Gold Color Vinyl) LP
Pochylimy się odrobinę nad ostatnim studyjnym albumem AC/DC – „Power Up”. Zapowiedzi tego krążka wywołały olbrzymie poruszenie. Dlaczego? Nikt chyba nie wierzył, że ten album kiedykolwiek zostanie nagrany. Nie chodzi tu jedynie o śmierć Malcolma Younga, ale o wszystko, co działo się w zespole przez ostatnie lata. Odejście i problemy Briana Johnsona ze słuchem, którego na chwilę zastąpił Axl Rose, konflikt z prawem Phila Rudda, a na dokładkę decyzja Cliffa Williamsa o odejściu na muzyczno-koncertową emeryturę. Wydawało się, że to koniec AC/DC, a jednak Angus Young po raz kolejny stanął na wysokości zadania i poskładał ten band od nowa.
W 2018 i 2019 roku okazało się, że zespół wskoczył do studia w prawie pełnym składzie. Brian Johnson – naprawiony i gotowy do śpiewania, Phil Rudd znowu za bębnami, Cliff Williams na basie, a Stevie Young ponownie zajął miejsce Malcolma na gitarze rytmicznej. Efektem tego jest właśnie „Power Up”, wydany 13 listopada 2020 roku. Czy album ten wniósł cokolwiek do stylu AC/DC? Nie. Czy brzmi zajebiście i pokazuje, że wiek to tylko liczba, a rock’n’roll konserwuje najlepiej? Tak! Już od pierwszych dźwięków wiadomo, z kim mamy do czynienia. „Realize” to esencja – jak dla mnie – AC/DC. Lepszego rozpoczęcia tego albumu nie mogłem sobie wyobrazić. Angus pyka na swojej gitarce jak za dawnych lat, a Brian swoim charakterystycznym głosem napędza całą maszynę. Natomiast chórki bandu w postaci „aaa” przywodzą mi na myśl ich lata 90. i numer „Thunderstruck”.
Po takim początku trochę bałem się, że reszta albumu okaże się niewypałem. Już przerabiałem taki scenariusz chociażby przy „Black Ice”, gdzie po zajebistym początku nie działo się już nic. Tutaj panowie jednak nie spuszczają z tonu. „Rejection” idealnie podbija cały klimat ich zakapiorskiego grania. Czuć zapach szlugów i whisky, a nie jakieś pierdzenie na pół gwizdka. Podobnie jest również z „Shot In The Dark”. Na szczególną uwagę zasługuje również „Through the Mists of Time”, szczególnie w wersji z klipem. Jest to w pewnym sensie podsumowanie ich kariery i złożenie hołdu ludziom, których nie ma już z nami, ale budowali tę legendę. Końcowa scena, gdzie na kopule przypominającej bazylikę św. Piotra zamiast świętych widzimy członków AC/DC, jest jak najbardziej w punkt.
W sumie mogę rzucać kolejnymi tytułami jak „Witch’s Spell” czy „Demon Fire”, ale czy jest sens? Cały album trzyma poziom od początku do końca i serio – życzę każdej rockowej kapeli takiej energii, jaką mają ci panowie. Oczywiście można marudzić, że odgrzewany kotlet, że non stop to samo, ale można też zamknąć gębę i po prostu cieszyć się fajną rockową muzą. Takie bandy jak AC/DC nie muszą niczego udowadniać ani zarabiać kolejnych milionów. „Power Up” to prezent dla fanów, którzy od lat kochają ten zespół. Jeśli ktoś oczekiwał, że raptem usłyszy tu blasty, onanistyczne solówki à la Satriani lub akustyczne ballady – to nic nie poradzę.
W studiu i na żywo AC/DC nadal dowodzą, że rock’n’roll to klucz do długowieczności. Mam jednak wrażenie, że „Power Up” to ich pożegnanie i podziękowanie fanom za wspólne lata. Jeśli mam rację, to jest to pożegnanie pełne klasy! No cóż... „For those about to rock, we salute you!” i tyle w temacie.
Strona A
1. Realize
2. Rejection
3. Shot In The Dark
4. Through The Mists Of Time
5. Kick You When You're Down
6. Witch's Spell
Strona B
1. Demon Fire
2. Wild Reputation
3. No Man's Land
4. Systems Down
5. Money Shot
6. Code Red